Łączna liczba wyświetleń

środa, 23 stycznia 2013

Part XXX

*Z perspektywy Liama*


Caroline podwiozła mnie pod dom Oliwi. Nerwy przeszywały każdy zakamarek mojego ciała, sprawiając, że mięśnie miałem jak z waty. Pomimo tego, że poznałem pewną dziewczynę i tak jakaś część mnie należała do tej dziewczyny. Wolnym, niepewnym krokiem podszedłem do drzwi, wielkiego domu. Wziąłem głęboki wdech i zadzwoniłem dzwonkiem. Po kilku sekundach usłyszałem czyjeś kroki.
-Oli gdzieś ty... O przepraszam pana, o co chodzi?- nie zrozumiałem nic co powiedziała do mnie ta kobieta, ale bardzo przypominała Oliwię. Od razu stwierdziłem, że jest jej matką.
-I'm sorry. I don't speak Polish.- błagałem w myślach, by owa kobieta potrafiła rozmawiać w moim ojczystym języku.
-Jest pan anglikiem, młodym... Czyżby jeden z przyjaciół mojej córki Oliwi?- westchnąłem cicho z ulgą.
-Tak, miło mi panią poznać. Przyjechałem w odwiedziny do Oli, jest może w domu?- jej mina od razu przybrała wyraz zmartwienia.
-Nie, nigdzie jej nie ma już od kilku godzin. Jest bardzo późno.- schowała twarz w dłonie.
-Spokojnie, poszukam jej, niech tylko pani powie, gdzie ona może być.- położyłem rękę na jej ramieniu.
-Gdy tu jeszcze mieszkała, często chodziła do parku lub spacerowała na brzegu Wisły.- odparła z nadzieją w głosie. Posłałem jej troskliwe spojrzenie.
-Idę jej szukać. Gdy tylko się znajdzie, wrócimy do domu.- odparłem i szybkim krokiem udałem się w kierunku tej całej "Wisły". Z tego co zapamiętałem z geografii, to o ile dobrze zapamiętałem, największa rzeka w Polsce. Skierowałem się przed siebie, próbując znaleźć wyznaczone miejsce. 

*Z perspektywy Oliwii*

Spacerowałam brzegiem Wisły, przyglądając się blasku księżyca, odbijającego się w wodzie. Co jakiś czas fale uderzały w brzeg, rzeźbiąc ciekawe wzory. Kołyszące się tafle lodowe, powoli pękały, płosząc zimowe ptactwo. W tym roku zima w Londynie była o wiele ostrzejsza niż tu, w Polsce. Z jednej strony bardzo cieszyłam się, że tu jestem, a z drugiej wolałabym siedzieć teraz z tymi wariatami na kanapie oglądając jakieś horrory. Cicho westchnęłam, obserwując mieniący się śnieg. Był mokry i lepki, dlatego świetnie można było lepić z niego różne ciekawe rzeczy. Gdy byłam młodsza często tak robiłam, a potem kończyło się na termometrze w buzi, kubku gorącej herbaty i ciepłym kocu. Gdy chciałam sprawdzić, która jest godzina zauważyłam, że nie mam telefonu, a pamiętałam, że go brałam. Trzęsąc się, panicznie zaczęłam obmacywać każdą część swojej garderoby w celu odnalezienia tak ważnego dla mnie przedmiotu.
Niestety. Nigdzie go nie miałam. Pogrążona w rozpaczy, przysiadłam na dużym kamieniu, popłakując cicho.
Po pewnym czasie ogarnęłam się i pociągając nosem wstałam z miejsca i ruszyłam przed siebie. Postanowiłam odwiedzić jeszcze park. To było coś o czym marzyłam. Ten zalesiony teren sprawiał, że na mojej twarzy mimowolnie pojawiał się uśmiech. Skręciłam z dróżki i krzaczastą drogą weszłam na jego teren. Wszędzie pusto. Trzy lampy na krzyż. Strasznie się tu zmieniło.Te miejsce jeszcze kilka miesięcy temu biło radością, a teraz tylko grozą. Zajęłam jedną z swoich ulubionych ławek, na których kiedyś z Caroline, gdy przyjechała do mnie na wakacje, wyryłyśmy swoje inicjały. Brakowało mi tej wariatki. Może i niesłusznie postąpiła z Louisem, ale ja nadal ją kochałam. Uśmiechnęłam się sama do siebie przypominając sobie sytuację z przed kilku lat. Przymknęłam powieki wsłuchując się w pogwizdujący wiatr.
Robiło się coraz chłodniej, a kurtka, którą miałam na sobie, prędzej nadawała się na wiosenne popołudnia.
Potarłam swoje ramiona, podejmując próbę rozgrzania się. Po jakiś trzydziestu minutach przemarzłam do cna. Postanowiłam, że wrócę już do domu, gdyż było naprawdę późno. Wtedy coś wypadło z jednej z moich kieszeni. nie mogłam uwierzyć własnym oczom. To był mój telefon. Wyszczerzyłam się sama do siebie jak jakaś wariatka. Ktoś nagle zdzwonił.
-Halo?- spytałam zachrypniętym głosem.
-Oliwia?! Gdzieś ty jest, zdajesz sobie sprawę, która jest godzina?- mama zaczęła na mnie krzyczeć, ale wcale jej się nie dziwię. Należało mi się. Mogło mi się coś stać. Kto to wie.
-Tak mamuś, zasiedziałam się, bardzo cię przepraszam.- zaczęłam kierować się w stronę domu.
-Właśnie miałam ci coś powiedzieć. Dziś przyjechał...- wtedy zderzyłam się z kimś upadając na ziemię.
Podniosłam głowę do góry. Prze de mną stał nieśmiało uśmiechający się Liam. Z rąk wypadł mój iPhone, wyłączając się. Myślałam, że mi się przewidziało i dla pewności przetarłam oczy, mrugając kilkakrotnie, uważając, że to fikcja. Jednak nie, on tam stał. Żywy.
-Liam?- spytałam nie pewnie, a on wyciągnął rękę w moim kierunku. Chwyciłam ją nie pewnie, by już po chwili stanąć z nim twarzą w twarz.
-Oli! Martwiłem się o ciebie.- jednym zwinnym ruchem przyciągnął mnie do siebie, wtulając w swój tors.
-Co ty tu robisz? Skąd wiedziałeś, że tu jestem?- uniosłam jedną brew spoglądając w jego czekoladowe tęczówki. Westchnął cicho.
-Caroline nam powiedziała. Znalazła z Louisem twojego laptopa. Przyleciała razem ze mną.- przerwałam mu.
-Co?!- zatkał mi usta dłonią.
-Spokojnie!Pojechała do swojej matki i za kilka godzin wraca z powrotem do Londynu. Chciała pokazać mi drogę do ciebie.- zmarszczyłam czoło.
-Po co do mnie przyleciałeś?- spytałam, gdy zabrał swoją rękę z moich warg.
-Bo nadal mi na tobie zależy, nie chcę utrudniać ci wyboru, bo wiem, że między nami jest tylko przyjaźń i to się nie zmieni, nawet jakbym bardzo chciał, a ja nie chcę jej niszczyć. Przyleciałem, by cię wspierać no i bałem się, że coś ci się stanie.- zaśmiałam się pod nosem i ucałowałam go w policzek.
-Dziękuję, ci, że jesteś.- wtuliłam się w jego rozpalony tors. Chwycił mnie za rękę.
-Wracajmy. Twoja mama się martwiła. A tak po za tym jest świetna! Zna angielski. I takie pytanie. Mógłbym zostać u ciebie i dotrzymać ci towarzystwa, chyba, że nie chcesz to..- pokręciłam głową z dezaprobatą.
-Nigdy bym cię nie wyrzuciła. Nie po tym co dla mnie robisz i jak wiele znaczysz.- objął mnie ramieniem i szybkim krokiem rozmawiając o aktualnościach wróciliśmy do domu. W progu powitała mnie mama z serią uścisków i całusów.
-Boże córeczko! Nigdy więcej mnie tak nie strasz! Zrozumiano?- potrząsnęła mną delikatnie, a ja pokiwałam twierdząco głową.
-Właśnie, miałam wam kogoś przedstawić. Mamo, babciu to jest Liam.- teraz odwróciłam się do brązowookiego.
-Liam, to jest moja mama Paulina i babcia Grażyna.- chłopak uścisnął ich dłonie, ciepło się uśmiechając.
-Mamo, czy Liam, mógłby zostać ze mną do końca ferii?- zrobiłam maślane oczy.
-Oczywiście Oli.- poczochrała mnie po włosach.
-Jest już późno. Zrobiłam wam talerz kanapek i gorącą czekoladę. Idźcie już spać.- ucałowała nas babcia i pognaliśmy na górę.
-Gdzie chcesz spać?- uśmiechnęłam się do niego.
-Gdzie mi każesz.- przewróciłam oczami.
-Chociaż chciałbym z tobą.- zastanowiłam się przez chwilę i doszłam do wniosku, że to nie zły pomysł. Brakowało mi czyjegoś ciepła.
-Dobra, tylko bez żadnych wybryków Payne.- chłopak uniósł ręce w geście obronnym i zaśmiał się.
Zaprowadziłam go do mojej sypialni.
-Wow, ale tu pięknie.- pokiwał głową z uznaniem.
-Dziękuję.- usiedliśmy na łóżku, rozkoszując się późną kolacją, gdyż dochodziła 2:00 godzina.
-A gdzie masz walizki?- spytałam wybijając się z całkiem innego tematu. Chłopak podrapał się w tył głowy.
-Nie myślałem o pakowaniu się, tylko o tobie.- obydwoje wybuchliśmy śmiechem.
-Trudno, będziesz chodził w ciuchach mojego taty.- poczochrałam go po włosach.
Pochłonięci rozmową zasnęliśmy w swoich objęciach.
Doszło do mnie, że mój sen się spełnił.
_____________________________________________________________
Wymęczyłam, ale jest. :) Miłego czytania. Dobranoc.<3
Doma.<3

2 komentarze: